Cukier to bardzo seksowne słowo. Na tyle, że uczyniłem cukier jednym z filarów mojego życia w ostatnich miesiącach. Dobry nastrój? Trzeba się nagrodzić. Zły humor? Trzeba się pocieszyć. Cukier, cukier, cukier. Ciągle ten jebany cukier.
Chcica. Choć to słowo kojarzy się bardziej z potrzebami seksualnymi, dla mnie zaczęło być tożsame z moją niepowstrzymaną chęcią sięgnięcia po słodkości. To była wręcz zwierzęca potrzeba, trudno mi było się powstrzymać, by nie dotrzeć do Magicznej Szafki, nie otworzyć jej i nie wpierdolić na raz jakiejś czekolady czy paczki ciastek.
A potem haj. Cukrowy haj. Tak dobrze to ja się czułem ostatnio w 2008 po kokainie. Cukrowy haj to piękna sprawa, jeśli gustuje się w odlotach. A ja gustuję aż nadto, więc muszę się ich wystrzegać, bo jestem w stanie odlecieć naprawdę daleko i boję się, że kiedyś mógłbym nie wrócić.
Po haju absolutny zjazd na sam dół. Dreszcze, niepokój, rozdrażnienie połączone z sennością. Najgorsze jednak było to uczucie brudu, ten stan, w którym wiesz, że spierdoliłaś, że świadomie wdepnęłaś w to gówno. W to gówno zwane cukrem.
Podszedłem do tematu podwójnie, bo z jednej strony zwróciłem się do dietetyczki, a z drugiej do mojej terapeutki.
Make a one-time donation
Make a monthly donation
Make a yearly donation
Choose an amount
Or enter a custom amount
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
DonateDonate monthlyDonate yearlyZ dietetyczką poznaję złożony świat poprawnego odżywiania, które dotąd kojarzyłem jedynie z hasłem z przedszkola: „jem warzywa i owoce, zwiększam swe witalne moce”. Okazuje się, że to jednak trochę więcej wiedzy, która zaczyna mi się powoli przydawać.
Z terapeutką zaś zacząłem rozmawiać o moim podejściu do spożywania posiłków i samego jedzenia, a zwłaszcza o pośpiechu, który zawsze mi towarzyszy. Duże kęsy, niemalże regularne dławienie się nimi, wpychanie mnóstwa pokarmu na raz, potem ból brzucha… Złożony temat, którego genezą nie jestem gotów się dzielić. Daję tylko znać, że ten temat także został zaopiekowany.
Nie wiem, ile wytrzymam w kleszczach zdrowego i mądrego jedzenia. Nie wiem, czy mi zaraz nie minie, jak jedna z wielu moich „fazek”. Nie wiem czy za miesiąc nie obudzę się po kolejnym cukrowym haju i nie będzie mi wstyd, że się z Wami tym podzieliłem. A może zmotywuje mnie to, by wprowadzić zmiany na stałe? Nie wiem, sprawdzimy wspólnie.
Co ważne: nie piszę tego z perspektywy nie wiadomo jakiego mędrca czy kapłana religii No Sugar. Nie piszę też tego jako specjalista w temacie, sam dopiero zdobywam (zdaje się, że podstawową) wiedzę o tym, jak co działa.
I dwie sprawy na koniec: po pierwsze nie zamierzam zmieniać się teraz w fit guru i napieprzać Wam porady i ciekawostki dietetyczne. Jeśli choć trochę mnie znacie to wiecie, że byłoby to co najmniej dziwne. Po drugie nie zamierzam sam stać się jakimś fit typem, co to będzie mierzył na gramy ilość cukru w daniu i notował to w swoim dzienniczku. Oj nie. Chcę korzystać z tego wspaniałego dobra, ale z umiarem i rozsądkiem. A te dwie ostatnie sprawy nie były tym, co mi towarzyszyło, zwłaszcza w ostatnich latach.
Dodaj komentarz