Jak w tytule – w ubiegłym tygodniu skończyłem terapię. Cały proces terapeutyczny, w którym brałem udział, trwał w tym przypadku prawie trzy lata. I wiecie co? Jestem z siebie cholernie dumny.
To nie była moja pierwsza terapia. Już wcześniej wiedziałem „z czym to się je”, bo uczestniczyłem choćby w terapii alkoholowej, gdy rzucałem picie. To jednak było co innego, bo tamta skupiona była na konkretnym problemie, a nie szerzej, na mnie.
Bałem się tego bardzo, bo szczerze pisząc jeszcze nigdy wcześniej nie otworzyłem się w pełni przed terapeutką, nie zdradziłem swoich sekretów, tych najbardziej czarnych myśli i wspomnień, które od lat, a właściwie już od dekad mnie uwierały.
Nie zamierzam tu pisać Wam szczegółów, z czym się mierzyłem, ale możecie sobie wyobrazić, jeśli znacie mnie choć trochę. No to do tego gówna dołóżcie gówno z dzieciństwa i macie kompletny incydent kałowy, który nie budzi jednak uśmiechu na twarzach.
Nie napiszę Wam też (i nie pytajcie mnie prywatnie) gdzie uczęszczałem na terapię czy kto był moim terapeutą. Nie jest to do niczego potrzebne, a wydaje mi się to sprawą na tyle intymną, że chcę ją zostawić tylko dla najbliższych.
Mogę Wam jednak zdradzić, że nie było łatwo. Mierzyłem się z różnymi stanami uczestnicząc w tym procesie terapeutycznym. Od euforii, gdy myślałem, że to już, że finał, że jestem super mocny, a w rzeczywistości nie byłem, przez marazm i znudzenie tematem, gdy odwoływałem spotkania zasłaniając się chorobą czy nagłą sprawą do załatwienia, do krańcowej wersji tego procesu, czyli mocne umocowanie w rzeczywistości i zestaw sposobów, którymi potrafię walczyć ze swoimi demonami.
Make a one-time donation
Make a monthly donation
Make a yearly donation
Choose an amount
Or enter a custom amount
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
Wpłać darowiznęDonate monthlyDonate yearlyBo to nie jest tak, że terapeutka miała magiczną różdżkę i te demony zniknęły. Najmroczniejsze na świecie myśli wciąż czasami mi towarzyszą, ale znam dziś sposoby, by sobie z nimi radzić. Znam je dzięki procesowi terapii. Nie zdradzę Wam ich, bo to po pierwsze sprawa indywidualna, a po drugie nie chcę aż tak odsłaniać się publicznie. Wiem, że obserwują mnie też osoby, które nie życzą mi dobrze i tylko czekają na spuszczenie gardy, by przyłożyć. Nie rozumiem takiego zachowania, ale już akceptuję, że ono istnieje.
Nie wiem, czy nie wrócę kiedyś na terapię. Nie mam poczucia, że to zamknięty rozdział w moim życiu i wiem, że moja głowa jest tak pokręcona, że jeszcze kiedyś może się przytrafić temat, który będę chciał z kim szerzej przeanalizować. Dziś wiem, jak szczera i regularna rozmowa z osobą specjalistyczną może wskazać nie tylko rozwiązania, ale też przynieść tę cholerną ulgę.
Póki co jednak cieszę się, że doprowadziłem swój proces terapeutyczny do końca. On po prostu się wyczerpał, wyczerpała się formuła, a tematy, które mieliśmy umówione w kontrakcie, zostały omówione. I… tyle. Dziwnie było żegnać się z panią D., dziwnie było mówić „do widzenia”, a nie „do zobaczenia za tydzień”, w końcu dziwnie będzie organizować sobie życie w poniedziałki o 10:00 rano. No ale tak ma być, to kolejny etap, który mam do przeżycia. Tych etapów pewnie jeszcze będzie sporo i wiecie co? Trochę nie mogę się doczekać, co dalej.
Dodaj komentarz